Soki produkowane przez Tłocznię Maurera rekomendowane są przez Slow Food, otrzymały też wyróżnienie „Nasze kulinarne dziedzictwo”. Swój doskonały smak zawdzięczają owocom rosnącym w łąckich sadach. A gdyby tak z tych pysznych owoców przygotować destylaty?
Na taki pomysł wpadł Krzysztof Maurer właściciel (jak się zapewne domyślacie) Tłoczni Maurera i Manufaktury Maurera. My spotkaliśmy go na targach Regionalia i od razu postanowiliśmy nabyć cztery destylaty do degustacji.
Na nasz stół trafiła Czereśniowica, Williams oraz Śliwowica 50- i 70-procentowa. Wszystkie klarowne, tradycyjnie destylowane, trochę leżakowane i rozlane do 200 mililitrowych butelek (są również dostępne butelki o pojemności 100 i 500 ml).
Pierwszą do degustacji polewamy Czereśniowicę z rocznika 2012. Ma wyczuwalny, ale nie za mocny aromat czereśni. Zapowiada się dobrze i tak smakuje. Jest trochę owocowa, trochę kwaskowa. Doskonała. Wiemy, że do tej okowity jeszcze kiedyś wrócimy i zastanawiamy się, czy nie byłaby jeszcze lepsza gdyby poleżakowała o dwa, trzy lata więcej.
Po Czereśniowicy witamy okowitę powstałą na gruszce Williams. Owoc ten ma bardzo wyraźny, perfumowany aromat (oczywiście naturalny, pochodzący z gruszek, tyle że naprawdę silny, wręcz nachalny), który jak się okazuje dominuje nad alkoholem. Zdajemy sobie sprawę, że są osoby, które to właśnie lubią, niestety my do nich nie należymy. Ten destylat do zdecydowanie nie nasza bajka.
Pora na Śliwowicę. Jej produkcja w rejonie Łącka ma bardzo długą tradycję. Wszystko wskazuje na to, że śliwkę destylowano tam już w XVII wieku. Trudno się więc dziwić, że Łącka Śliwowica to dziś nazwa rozpoznawalna nawet w gronie osób, które nie pasjonują się destylatami owocowymi. Jak się jednak okazuje, Manufaktura Maurera, mimo że produkuje śliwowicę według tradycyjnej receptury i w dodatku jako jedyna w regionie robi to legalnie(!), nie ma prawa do używania określenia „Łącka Śliwowica”. Nazwę tę zastrzegła bowiem gmina. To dlatego na butelce widnieje napis „Śliwowica, okowita z łąckich śliwek”.
Śliwowica 50-procentowa kopie po kubkach smakowych z niezwykłą siłą. Jest zdecydowanie śliwkowa, kwaskowa, trochę „kwiatowa” i sprawia wrażenie piekielnie mocnej. Naszym zdaniem jest tak intensywna w smaku co destylat Williams, tylko że jest dobra.
Gdy nadchodzi kolej śliwowicy 70-procentowej („Śliwowica z Łącka”) ogarnia nas lekkie zdenerwowanie. Jak zasmakuje ten bardzo mocny destylat? Pierwsze wrażenie jest interesujące… czujemy jakby smaki śliwowicy 50-procentowej zostały skondensowane. To trochę tak, jakbyśmy pili bardzo gęsty syrop ze śliwowicy. Odczucia są fenomenalne, bo nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z alkoholem 70-procentowym. Do czasu… Gdy śliwowica przelatuje przez gardło, zaczyna się ono rozpaczliwie zaciskać, a gdy alkohol wpada do żołądka ten rozpala się ogniem piekielnym, który obejmuje cały przełyk. W tym czasie usta zaczynają już lekko drętwieć, by po chwili zdrętwieć zupełnie. Wydaje nam się, że gdyby zrobić tak mocny destylat z innych owoców, efekt nie byłby tak piorunujący.
Gdy już dochodzimy do siebie i na chłodno analizujemy tę śliwowicę, musimy przyznać, że oceniamy ją bardzo wysoko.