Otrzymaliśmy zaproszenie od Karola Majewskiego, twórcy Nalewek Staropolskich, na wyjątkową degustację. Mieliśmy na niej poznać smak nalewek, których jeszcze nikt przed nami nie próbował i których nie ma jeszcze w sprzedaży (a może i nigdy nie będzie). Mogliśmy też przekonać, jak wielkie znaczenie dla smaku ma leżakowanie trunku.
U Karola Majewskiego byliśmy już wcześniej, w kwietniu. Wtedy na własne oczy mogliśmy się przekonać, jak powstają Nalewki Staropolskie. Określenie „handmade” jest tu jak najbardziej na miejscu. Przydomowy ogród zastawiony jest gąsiorami (w kwietniu, z uwagi na specyficzną porę było ich i tak niewiele) , w których macerują się owoce. Nie ma tu maszyn, nie ma też sztucznych składników, ani drogi na skróty. Po maceracji, nalewki trafiają do leżakowania, gdzie spędzają siedem, osiem, niekiedy nawet i 10 lat zanim trafią do butelek, a następnie do sklepów.
Do drugiego spotkania Pan Karol specjalnie się przygotował i szczegółowo zaplanował jakich nalewek i w jakiej kolejności powinniśmy spróbować.
Przygodę zaczynamy od ledwie rocznej nalewki wiśniowej. Smakuje świeżymi, doskonałymi, pysznymi wiśniami. Alkohol okazuje się być słabo wyczuwalny, choć bez wątpienia jest. Podczas picia ma się wrażenie gryzienia owocu zerwanego prosto z drzewa lub picia świeżo wyciśniętego soku. Nikt w Polsce nie używa tak dobrych wiśni do komercyjnej produkcji nalewek.
Niedługo później próbujemy nalewki wiśniowej przygotowanej dokładnie w ten sam sposób, z tą różnicą, że ta leżakowała siedem lat. Jej kolor jest ciemniejszy, niemal brązowy. Pierwszy łyk zaskakuje, zwłaszcza gdy smak porówna się z trunkiem rocznym. Czuć jak bardzo w ciągu tych lat nalewka dojrzała. Jej smak jest teraz bardziej złożony, głęboki, ma w sobie wiele niuansów. Do tego starsza nalewka wydaje się być słodsza i mocniejsza.
Pora na zmianę klimatu. Na stół trafiają słoje z trzema nalewkami na mleku, czyli „Czterema porami roku”. Każda przygotowywana według tej samej receptury – kilogram cukru, litr mleka, kilogram cytryn, litr alkoholu. Różnią się czasem leżakowania i… rodzajem mleka.
Pierwsza z nich jest młodziutka, kilkumiesięczna. Mętna od ścinającego się białka z mleka o zawartości tłuszczu 3,8%. Pan Karol przelewa ją przez filtr od kawy. Kropla po kropli nalewka trafia do naszych kieliszków. W tym miesiącu nie była jeszcze filtrowana. Proces ten będzie jednak powtarzany co miesiąc przez najbliższe dwa lata. Dopiero wtedy „Cztery pory roku” zyskają odpowiednią klarowność i będą mogły w spokoju leżakować kolejne osiem lat.
Tak młode „Cztery pory roku” okazują się być bardzo słodkie i bardzo mleczne z przyjemnie wyczuwanym alkoholem. Niemal nie da się jednak wyczuć kwaskowości cytryn. Smaki są proste, nawet zbyt proste. Już wiemy, czemu w tej postaci nalewka ta nie trafiła do sprzedaży.
Gdy przychodzi czas na wersję 10-letnią (również przygotowywaną na mleku 3,8%) dociera do nas, jak wiele zmienia się w „Czterech porach roku” w ciągu dekady. Nalewka staje się mniej słodka, ale i mniej mleczna. Do głosu dochodzą za to cytryny i bardzo subtelna nutka goryczy. Znowu, jak w przypadku „starszej wiśni” możemy mówić o trunku dojrzałym. Wszystkie smaki trafiają na właściwe miejsce i tworzą spójną, choć złożoną kompozycję. Oto „Cztery pory roku”, które możemy nabyć obecnie w sklepach.
Trzecia nalewka na mleku jest eksperymentalna. Nie próbował jej nikt przed nami, nawet Wojciech Modest Amaro, który podobno ostrzy sobie na nią zęby. Została przygotowana w tym samym okresie co „młode cztery pory roku”, tylko że Karol Majewski użył w niej mleka znacznie tłustszego, bo 8-procentowego pochodzącego od krów rasy Jersey. To widać, gdy zakręci się kieliszkiem. Nalewka powoli spływa po ściankach, niemal jak oliwa.
Zapach alkoholu jest tu bardzo wyraźnie, wręcz nieprzyjemnie wyczuwalny, smak również. Na języku da się poza tym wyczuć słodycz i mleczny tłuszcz , a wszystkie te elementy są od siebie oddzielone, nie tworzą całości.
Nie mamy wątpliwości, że alkohol i smaki z uwagi na dużą zawartość tłuszczu, po prostu nie zdążyły się jeszcze połączyć. Tu potrzeba czasu. Pamiętając jednak, jak niesamowitą przemianę przechodzą tradycyjne „Cztery pory roku”, wydaje nam się, że ich tłustsza odmiana, za 10 lat będzie prawdziwym rarytasem (o ile w ogóle pojawi się w sprzedaży). Gęste, niemal maślane cztery pory… ech… żałujemy, że już nie możemy ich spróbować.
Pora na nalewki dojrzałe, ale niedostępne (jeszcze) w sklepach. Są to alkohole z prywatnej kolekcji Karola Majewskiego.
Pierwszą próbujemy cytrynówkę i zakochujemy się w niej natychmiast. Kwaśna, słodka, trochę cierpka, czyli jak to w Nalewkach Staropolskich – doskonale zbalansowana. Otrzymujemy ją jako prezent po naszych dość obfitych, podegustacyjnych zakupach.
Kolejna do kieliszka trafia nalewka Malinowo-Jeżynowa. Spróbować ją można wyłącznie w Atelier Amaro. Naszym zdaniem jest to jeden z najlepszych trunków od Karola Majewskiego jakie kiedykolwiek piliśmy. Malinowo-jeżynowa została skomponowana perfekcyjne. Dla słodyczy maliny kontrapunktem są jeżyny. Nie mamy więc do czynienia z nalewką tak słodką jak „Malinowa poranna rosa”. Sporo jest tu cierpkości, trochę kwasowości, ale jednocześnie nie ma nieprzyjemnej goryczki, którą da się często wyczuć w malinowych, źle przygotowanych nalewkach. Fantastyczne zestawienie. Naszym zdaniem malinowo-jeżynowa świetnie pasuje zarówno do deseru, jak i do dania głównego, zwłaszcza dziczyzny. Jest to jednak nalewka dość „duszna”, bardzo aromatyczna, dlatego przyjemniej pić ją się będzie w mroźny, zimowy wieczór, niż w opalne, letnie południe.
Jeżeli „Malinowo-jeżynowa” kiedyś trafi do sklepu, wykupimy jej zapas…
Ostatnią nalewką jaką Karol Majewski nalał do naszych kieliszków, była Wiśniowo-czekoladowa. Powstała ona przy współpracy z Manufakturą Czekolady mieszczącą się, tak jak i Nalewki Staropolskie, w Łomiankach. Pan Karol sam wybierał ziarna kakaowca, spośród tych sprowadzonych z rożnych zakątków świata przez właścicieli Manufaktury. Po raz kolejny widzimy (i bardzo nam się to podoba), że w Nalewkach Staropolskich, żaden półprodukt tworzący trunek, nie jest przypadkowy i zawsze jest najwyższej jakości. Ma to odzwierciedlenie w smaku.
Wiśniowo-czekoladowa jest nalewką stosunkowo wytrawną, z uwagi na wyczuwalną gorzką czekoladę. Oczywiście jest słodycz, ale nie taka jak w innych nalewkach wiśniowych Karola Majewskiego. Ma się nawet wrażenie, że jest to trunek gorzkoczekoladowo-wiśniowy, a nie na odwrót. Bez wątpienia jest to perełka. Kolejna, jaką polano nam tego dnia. Wiśniowo-czekoladowa powinna wejść do sprzedaży w grudniu tego roku i wtedy przyjdzie czas na dłuższą recenzję. Na razie możemy jedynie napisać, że warto czekać.
Degustacja dobiegła końca. Tym samym chcieliśmy serdecznie podziękować za zaproszenie i możliwość popróbowania takiej gamy niezwykłych nalewek. Było to dla nas spore wyróżnienie.
PS. Wychodząc z domu Pana Karola, kątem oka zobaczyliśmy gąsior z Ratafią. Podobno powstaje ona od 2002 roku i składa się z 52 maceratów. Do następnego razu…